czwartek, 17 lutego 2011

Majówka - pierwsza 2009

Wszędzie widać jeszcze budowę, gdzie nie popatrzysz tylko gruz, piach i dom - oj gdzie nie gdzie wystają krzaczki żywopłotu. Na majówkę zapowiedziały się mamy (dwie). Najgorsze było gdy dowiedziałam się, że one wcale nie mają zamiaru  leniuchować tylko zakasały rękawy i do pracy. Wtedy ja również dostałam łopatę i dawaj kopać tą skamielinę. Do południa jakoś szło później nie było z górki a wręcz pod górę i to na kolanach. Mamy zadowolone bo robota idzie i już snuja plany na jutro co zrobimy ile przekopiemy, ile zagrabimy i wyrównamy. Jeszcze mnie wszystko boli na samo wspomnienie tego pięknego urlopu. Fakt, że efekt był - pięknie wygrabione miejsce przed domem na trawniczek. Ranek, piękny słoneczny kawa na tarasie, oj. Tylko zjadły wypiły gonią mnie do pracy - skąd one biorą siły? Kolejne męki dały rezultat w postaci kolejnego pięknego, równego kawałka ziemi pod trawnik. Ale to nie był koniec, zabrały się za mój ogródek - tylko nie to. Zaczęły dzielić oglądać i co - werdykt za mały - tu dokopiemy, tu dowieziemy ziemi i dwie grządki będą. Po tych zabiegach pielęgnacyjnych nie wiem co nie mnie bolało. Ogródek urósł do wielkości średniego warzywniaka :(  A ja już myślę, że jeszcze została mi tylko niedziela.